„Ktoś, kto szybko umie przyznać się do własnego błędu, zamyka usta innym.”



Dziś zastanawiałam się nad tym, dlaczego tak rzadko zdarza się, że ludzie potrafią przyznać się do błędów, przyznać się do tego, że coś im nie wychodzi lub coś ich przerasta. 




Deval Jacques twierdził: „Błąd jest przywilejem filozofów. Tylko głupcy nie mylą się nigdy”. Z kolei Gracian Baltasar mawiał: „Ktoś, kto szybko umie przyznać się do własnego błędu, zamyka usta innym”.

Nie sposób nie zgodzić się z tymi dwoma stwierdzeniami. 

Każdy z nas popełnia błędy, każdy z nas ma prawo pomylić się, źle kogoś ocenić, zawalić zadanie w pracy. Mylić się i błądzić jest rzeczą ludzką. Ważne, by mieć odwagę przyznać się do tego, powiedzieć sobie: „OK, tym razem nie wyszło, nawaliłem”. Nie ma nic gorszego, niż bycie przekonanym o własnej nieomylności.

Jolanta Zwolińska (założycielka marki Soraya i Dermika) w książce „Liderki biznesu. Jak zwyciężać i zmieniać świat” mówi o tym, że własny biznes daje niezależność, wolność. Człowiek odkrywa w sobie odwagę i zdolność podejmowania ryzyka. Staje się liderem. I wtedy… Albo działa mądrze, z rozwagą, potrafi przyznać się, nawet sam przed sobą, że nie umie wszystkiego, nie boi się przyznać, że czegoś nie wie, prosi o pomoc, stawia na swój zespół (bo biznes to sprawa zespołowa), albo… Udaje wszechwiedzącego, traktuje innych z wyższością, twierdzi, że tylko on ma rację. I nie znosi krytyki. 

Błędy najczęściej popełniamy z głupoty, pośpiechu, przeceniania własnych umiejętności. 

Kobietom wydaje się, że mogą być idealnymi matkami, żonami, kochankami, gospodyniami. Są przekonane, że doskonale umieją połączyć rodzinę, pracę i hobby. 

Nie do końca się z tym zgodzę. Nikt nie jest idealny. Skupiając się zbytnio na pracy – chcąc nie chcąc – zawalamy sprawy rodzinne. Bo nie umiemy znaleźć równowagi i harmonii pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym. 

Prowadząc własny biznes, trzeba mieć świadomość, że wiele dzieje się tu i teraz. Nie wszyscy są w stanie znieść to napięcie. Żeby piąć się w górę po drabinie kariery, trzeba być zaangażowanym czasowo i emocjonalnie. Być dobrym, skutecznym, podejmować właściwe decyzje. Trzeba wiedzieć, co mogę zrobić sam, a co mogę scedować na innych. 




Moja firma stała w miejscu, dopóki twierdziłam, że wszystko mogę i potrafię robić sama. Chciałam być taką Zosią Samosią. Robić wywiady z gwiazdami, szukać reklamodawców, prowadzić biuro, organizować eventy, pisać książki. Okazało się, że nie wyrabiam się ze wszystkim i zawalam zlecenia. Odszedł jeden klient, potem drugi… Wtedy stwierdziłam, że pora się obudzić… Postanowiłam zatrudnić kogoś do pomocy. Najpierw jedną osobę, później drugą. 

Dziś mija kilka lat od tamtej sytuacji, a ja mam nowych klientów, zadowolonych i polecających nas dalej. W I.D.MEDIA pracuje na stałe pięć osób. A przede wszystkim – mam więcej czasu dla siebie. I swojego partnera.

Danuta Dąbrowska (Pandora), bohaterka wspomnianej wyżej książki o liderkach biznesu, zauważa jeszcze jedną ważną rzecz: że poczucie własnej wartości pozwala przetrwać w biznesie zmienne koleje losu, że w biznesie nie można brać wszystkiego osobiście. Jej zdaniem jednym z problemów, z którym w polskim biznesie wiele osób nie potrafi sobie poradzić, jest branie krytyki pracy za krytykę własnej osoby. Należy to oddzielić. Źle wykonane zadanie nie oznacza, że jest się słabym, gorszym. - W takich momentach przypomnijmy sobie, kim jesteśmy. Znajomość własnych zalet pozwoli nam uzyskać dystans i spokój. - mówi Dąbrowska.

Dzisiejszy wpis spowodowany był kilkoma sytuacjami, które wydarzyły się w ostatnim czasie w moim życiu. 

1. Opublikowałam materiał z wernisażu, nad którym objęliśmy patronat medialny, zapominając podpisać zdjęcia. OK – można zwalić winę na grafika, bo podpisy miał w materiale i nie skopiował ich, ale… Wzięłam to na siebie. Będąc w Sanoku na urlopie, dostałam e-maila od fotografa (którego nie znałam wcześniej) z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. I informacją, że naruszyłam jego prawa autorskie. Odpisałam więc grzecznie, że bardzo przepraszam za zaistniałą sytuację, że jest mi wstyd, że razem z grafikiem zapomnieliśmy o tym. W ramach przeprosin oferuję wywiad o jego twórczości i przeprosiny na łamach mojego pisma. 

Pan Piotr odpisał: Pani Ilono, zapraszam na obiad. Spotkamy się i wszystko wyjaśnimy. Spotkaliśmy się kilka dni temu. Fotograf zaprosił mnie do eleganckiej włoskiej restauracji na Żoliborzu, zamówił dla mnie krewetki i powiedział: - Kiedy tylko przeczytałem Pani przeprosiny i propozycję wywiadu w „Law Business Quality”, już zamknąłem sprawę. Doceniłem fakt, że umiała się Pani przyznać do błędu. Nie jestem zainteresowany wywiadem, nie „zasługuję w tym momencie na niego”, ale z chęcią nawiążę z Panią współpracę.

Zapunktowałam. Urosłam w jego oczach… O czym mówił podczas obiadu kilkukrotnie. Powiedział, że dziś albo większość osób nie odpisałaby na mejla, albo udawałaby, że nie ma problemu. Ja uczciwie przyznałam się do błędu, przeprosiłam i… Zyskałam nowego fotografa, który poleca się na przyszłość :)
 
2. Od października obsługiwałam jako agencja PR dwie warszawskie restauracje. Początek był przyjemny, wszystko szło OK. Klientka była zadowolona z prowadzonego przeze mnie Facebooka, z reklam w naszych gazetach, z kampanii, którą pomogliśmy jej przeprowadzić. Jednak po trzech miesiącach okazało się, że nie jesteśmy już w stanie załatwiać bezpłatnych (barterowych) publikacji dla klienta. Chodziłam zmartwiona… Zamyślona… Nie chciałam zawalać roboty. Prosiłam znajome koleżanki blogerki o pomoc. O to, czy mogłyby mi w ramach znajomości, „po przyjacielsku” opublikować notkę, artykuł, ale dostawałam same odmowy. Dziś wszyscy się cenią, nikt nie chce już bezpłatnie publikować typowych reklam, co też rozumiem. Przecież to ich praca. 

Od stycznia myślałam o tym, aby zerwać umowę, która obowiązywała nas jeszcze do marca. Uczciwie sama przed sobą przyznałam, że nie dam rady promować dalej restauracji. Rynek kulinarny mnie przerósł. 

Podjęłam decyzję wypowiedzenia umowy z dniem 1.02. Napisałam do klientki, że przemyślałam wszystko, porozmawiałam ze swoim zespołem i że chcemy skupiać się na tym, na czym się znamy, w czym się specjalizujemy i w czym odnosimy duże sukcesy – w branży modowej, urodowej, muzycznej i coachingowej.





Zrozumiałam, że nie można być specjalistą od wszystkiego. Dlatego też, gdy napisała do mnie druga znajoma z prośbą o przesłanie oferty na obsługę PR jej firmy z zakresu szkoleń, marketingu i warsztatów dla menedżerów najwyższego szczebla w firmach, bez chwili zawahania odmówiłam. 

Dziś wiem, że pieniądze nie są najważniejsze. Liczy się spokój, komfort pracy, możliwość współpracowania z ludźmi, których się czuje. Z którymi znajduje się wspólny język. 

Wybieram tylko te zlecenia, co do których jestem pewna i przekonana, że dam radę je zrealizować. Chcę swoją pracę wykonywać najlepiej jak potrafię. Chcę, by polecano nas dalej…

Stawiam na jakość. Nie na liczbę klientów. 

Dla mnie przyznanie się do błędu lub braku wiedzy, predyspozycji to oznaka siły. Nie słabości. To odwaga.

- Sytuacja, w której coś nam nie wyjdzie, powinie nam się noga lub zwyczajnie coś zaniedbamy, odsłania naszą ludzką twarz. Inni mogą zobaczyć, że my też mamy swoje słabości. - przeczytałam w jednym z artykułów w sieci. To prawda! Szczerym przyznaniem się do błędu możemy więcej wygrać niż stracić. 

Amerykanie mają powiedzenie: „Śmiej się z własnych błędów, to ich nie powtórzysz!”. Nie chodzi tu o to, żeby nie wyciągać wniosków z tego, co zrobiliśmy nie tak, tylko o to, żeby nie traktować tego śmiertelnie poważnie. Nie rozbierajmy naszych błędów na czynniki pierwsze. Pomyślmy: „OK, zawaliłem, nie wyszło. Limit wyczerpałam. Idę dalej. Teraz może być już tylko lepiej”.

Swoje dzisiejsze rozważania zakończę popularnym cytatem, który krąży od lat po sieci: „Kto nie popełnia błędów? Ten, kto nic nie robi”. I tego się trzymajmy.

Komentarze