Zanim ocenisz i skrytykujesz, włóż moje buty!


Zagadnienie, którym postanowiłam się dzisiaj zająć na swoim blogu, nie jest typowym tematem, którym na co dzień się zajmuję. Jednak jest to temat od 10 miesięcy bardzo mi bliski, bo tyle miesięcy mija od niespodziewanej śmierci mojego ukochanego Taty i tyle czasu próbuję wrócić do dawnej siebie….





Każdego dnia myślę o moim Tacie, każdego dnia modlę się za Niego, wciąż nie wierząc w to wszystko, co się stało. Wyobrażając sobie, że on po prostu gdzieś wyjechał, że wróci, że jeszcze się spotkamy, przytuli mnie, powie, że jest ze mnie dumny...

Od maja, czyli od kiedy odszedł Tato, zaczęłam przybierać na wadze. Mówiąc wprost – zaczęłam tyć. Zajadać stres, żałobę, smutek, żal. Czasami potrafiłam iść do osiedlowego sklepu i wrócić z całą siatką słodyczy. Miałam napady wilczego głodu, jadłam wszystko, co było w lodówce, zwłaszcza te najbardziej kaloryczne rzeczy.

Gdy w grudniu waga pokazała + 12 kg, załamałam się. Nie miałam jednak ani siły, ani motywacji do tego, by zacząć się odchudzać. Wciąż cierpiałam. W styczniu postanowiłam, że muszę wrócić do dawnej wagi, bo czuję się strasznie.

Zaczęłam od zapisania się na bieżnię pod ciśnieniem, odstawiłam słodycze, odstawiłam mięso, przeszłam na tzw. pudełka, dietę wegetariańską, później post dr Dąbrowskiej, wreszcie ostatnio na tzw. zdrową dietę sokową od firmy Dietering.com. 

Na swoim Facebooku zaczęłam publikować zdjęcia soków, cateringu i pisać o swojej walce o dawną figurę. I… zaczęło się. Zaczęły pisać do mnie kobiety, znajome z Facebooka, które pytały wprost o to, co robię, jak walczę z kilogramami, bo one też muszą schudnąć. Zaczęłam je pytać o powody przytycia i aż pięć z nich odpowiedziało mi, że przytyło po śmierci mamy lub taty. Że są w żałobie, którą źle znoszą i którą zwyczajnie zajadają.

Moja walka z wagą nie jest prosta. To nie to, co rok temu, gdy przechodziłam wiosną na dietę i w miesiąc potrafiłam zjechać 6–8 kg (choć wiem, że to nie do końca zdrowe - ta szybka utrata wagi). Teraz w prawie dwa miesiące ledwo schudłam 6 kg. To mnie zaczęło frustrować, demotywować. 

Postanowiłam więc skorzystać z pomocy psychologa, dietetyków, a nawet pójść do hipnoterapeuty i dowiedzieć, się w czym tkwi moja blokada. Dlaczego nie mogę szybko schudnąć (jak kiedyś, gdy odchudzałam się przed każdą ważną galą). Powiem od razu – hipnoza pomogła mi w innym temacie, z którym się zwróciłam w sierpniu do koleżanki. Jednak w przypadku diety i spadku wagi – kompletnie nie podziałała.

Zwróciłam się więc do jednej z najbardziej znanych psycholożek, psychoonkologa, terapeuty, znanej z występów w DDTVN czy „Pytania na śniadanie” – Bianki-Beaty Kotoro, która powiedziała mi, że utrata bliskiej osoby jest przeżyciem, które nami wstrząsa i wywołuje głęboki kryzys emocjonalny. On zaś uruchamia różne psychologiczne zjawiska i „przychodzą” wtedy mechanizmy radzenia sobie z tym stresem. Mają one oczywiście charakter adaptacyjny i pomagają dostosować się do nowej, trudnej sytuacji. Ale każdy z nas jest inny, musimy o tym pamiętać.

Różnimy się odpornością na stres, zasobami psychologicznymi i sposobami reagowania na trudne sytuacje. Czasami reakcje żałoby przybierają charakter dysfunkcjonalny i zaburzający adaptację... Choć smutek, żal, przygnębienie są „normalną” reakcją na tę „nienormalną” sytuację. Bywa że utrata bliskich wywołuje tak głębokie rozpacz i żal, że prowadzi czasem, aż do PTSD (zespół stresu pourazowego, czyli posttraumatic stress disorder – zaburzenie psychiczne będące formą reakcji na skrajnie stresujące wydarzenie (traumę), które przekracza zdolności danej osoby do radzenia sobie i adaptacji). Żałoba u niektórych może przejść w depresję, która jest już stanem patologicznym, na co wskazują chociażby zmiany widoczne w mózgu, w obrębie hipokampu – obszaru związanego z utrwalaniem wspomnień – mówi psycholożka.

Ale dlaczego żałoba miałaby spowodować tycie? – pytam.

W obiegowej teorii kojarzy się z wychudzeniem, niemożliwością przełykania... A rzeczywistość i statystyki pokazują co innego. Może to być spowodowane nadmiarem kortyzolu w organizmie – hormon stresu wydzielany przez nadnercza. Charakterystyczna jest wtedy otyłość brzuszna, pojawia się nawet trądzik i następują zaburzenia cyklu menstruacyjnego u kobiet. Kolejna rzecz, o której nie możemy zapominać, jedzenie w 85% determinuje nasze codzienne życie. Jest jednym z najważniejszych jego aspektów. Ba! Bez jedzenia nie ma życia. Jest to najbardziej zajmujący i pracochłonny, a jednocześnie najłatwiejszy do zdobycia... pocieszacz! Wszystko jest w naszej głowie i wszystkie świadome lub nieświadome decyzje tam zapadają! Zajadasz, tyjesz lub nie możesz schudnąć... Rada: należy usiąść samą z sobą, bez ciastek, orzeszków i zadać sobie pytanie: „Dlaczego pojadam, zajadam, co wtedy czuję, od czego mnie to chroni lub w czym pomaga”. Najczęściej odpowiadamy: bo mnie to uspokaja, bo wraca doby humor, bo się odstresowuję, bo, bo, bo… bo sama nie wiem. Taki nawyk. Nawet nie wiem, kiedy sięgam po jedzenie, to jest silniejsze ode mnie. „Tak, wiem, że nie byłam wtedy głodna – mówi kobieta. – Ale jakoś tak wyszło. Byłam zdenerwowana, zmęczona, znudzona... Czułam się nieładna i nieatrakcyjna. Przybita. A co mi innego zostało? Nie mam innych przyjemności w życiu...”. 93% społeczeństwa zna to, a te pozostałe 7% to medytujący lub jogini – wyjaśnia Bianca-Beata Kotoro.

Co zrobić, żeby mieć kontrolę nad swoimi czynami? Żeby zdążyć, zanim przymus stanie silniejszy od woli? Dopytuję.

To jest proces, dni i tygodnie ćwiczeń i ciągle na nowo podejmowanych decyzji. Nikt, absolutnie nikt nie będzie mógł skorzystać z żadnych czarów, hipnozy ani jednorazowej terapii, gdyż taka nie istnieje. Ten, kto by ją wynalazł, byłby miliarderem. Jedna złota rada i już nigdy nie zajadamy smutku. Byłoby wspaniale, ale takie cuda nie istnieją. To jest zawsze nasza decyzja: czy usiądę dzisiaj sama ze sobą, czy coś w swojej sprawie postanowię i czy nie poddam się po pierwszym ani po dziesiątym potknięciu… Nasza głowa jest potęgą, od niej jesteśmy zależni. Jeśli w czasie smutku, żałoby zajadaliśmy trudne emocje, to zrzucenie ich jest niemożliwe, dopóki nie uporamy się z emocjami, nie zmierzymy się z nimi świadomie, bo nasza głowa nie pozwoli pozbyć się tej „wewnętrznej kołderki (tłuszczyku), która nas okryła i stłumiła silne przeżycia”. Pamiętajmy, że jesteśmy całością. Ciałem, duszą, rozumem, emocjami – kończy rozmowę psycholożka.

Po pomoc poszłam też do dietetyczek. Tydzień temu zaprosiłam na kawę Ilonę Cichecką, cenioną dietetyczkę, która na co dzień pracuje z kobietami, które tyją np. po poronieniu lub nie mogą zajść w ciąże i ta sytuacja jest dla nich frustrująca. Łagodzą stres jedzeniem. Schemat podobny jak po stracie bliskiej osoby. Porozmawiałyśmy o stresie i mechanizmach radzenia sobie z nim.
Co mi powiedziała?

Stres związany z trudną sytuacją emocjonalną i nowymi warunkami życia może uaktywnić nawyk bezrefleksyjnego podjadania, a nawet „pożerania” jedzenia. Stan ten wymusza na nas wzmożoną ochotę na trzy składniki: cukier, tłuszcz i sól. Jedzenie, które wtedy wybieramy, ma nam smakować, być dla nas nagrodą oraz dawać nam energię. W stresie nie samo pożywienie, a znalezienie jego powoduje uczucie szczęścia i zachęca do powrotu w to miejsce. Dlatego często w trudnym dla nas czasie jemy bez tzw. udziału umysłu. Działamy automatycznie, napędzając czasem spiralę „wilczego” napadu głodu. Wystarczy, że mamy kilka nieprzyjemnych sytuacji w ciągu dnia, aby w naszym ciele były utrzymywane na wysokim poziomie hormony stresu. To dzięki nim prawdopodobnie pojawi się ochota na jedzenie. W praktyce będziemy pojadać słodycze lub słone przekąski w ciągu dnia, stojąc w korku lub np. po powrocie do domu oglądając ulubiony serial. W chronicznym stresie zaczyna się zaklęty krąg: nowy dzień, niepokój, jedzenie itd. Gdy emocje w końcu opadają, nasz mózg zarządza uzupełnienie zapasów, które stracił, radząc sobie z trudną sytuacją, daje sygnał – najedz się. Bardziej skłonne do sięgania wtedy po jedzenie są osoby, dla których jest ono sposobem radzenia sobie z trudnymi emocjami. Szczególną grupą narażoną na tycie w tym czasie są osoby, które na co dzień świadomie ograniczają ilość przyjmowanych posiłków lub notorycznie się odchudzają na dietach niskokalorycznych. W chronicznym stresie dochodzi bowiem do gruntownego przeprogramowania metabolizmu energetycznego, czego efektem jest ustalenie przez mózg tzw. neutralnej masy ciała, przy której on czuje się bezpiecznie. Stąd wiele kobiet ma problemy z redukcją masy ciała – wyjaśnia Ilona Cichecka.

O wypowiedź poprosiłam też Monikę Kurdej, psychodietetyczkę, którą możecie kojarzyć z „Pytania na śniadanie”. Jest tam częstym gościem.

Osoby, które straciły bliską osobą żyją w ogromnym napięciu (które zrozumie jedynie osoba będąca w podobnej sytuacji). Pomimo podejmowania wszelkich działań, żeby wrócić do „normalności”, waga ani drgnie, bo w tym przypadku odchudzanie to praca na poziomie komórkowym. Stres wywołany żałobą, tęsknotą, a także brakiem akceptacji dla nowej sytuacji przynosi frustrację, bo nie widać efektów naszej pracy. To wszystko działa jak układ hydrauliczny: wysoki kortyzol – niski testosteron; niski testosteron – wysoki progesteron. A ten odpowiada za tzw. kobiece kształty. To w skrócie daje też odpowiedź, dlaczego kobiety tyją – zwłaszcza w udach i pośladkach. Jak z tego wyjść? Rekomenduję moim klientkom klasyczną siłownię (nie crossfit, nie tabatę) ale normalną siłownię, spokojne cardio oraz dużo zdrowego jedzenia. Bo jedzenie musi przestać wreszcie stresować. I nie mam tu na myśli tylko diet warzywno-owocowych, bo te niekoniecznie muszą być dla wszystkich zdrowe i odpowiednie. Chodzi o dobraną do naszych potrzeb dietę, dobrze zbilansowaną. Diety sokowe czy post dr Dąbrowskiej mogą działać odwrotnie i blokować ciało na odchudzanie. Poza tym słuchajmy naszego ciała. Ono ma nam zawsze tyle do powiedzenia. Wsłuchani w świat zewnętrzny, na kortyzolowym haju, reagujemy wtedy, gdy jest już bardzo ciężko. Czy wiesz, że dla niektórych ludzi otyłość to nie jest wystarczający sygnał, by coś zrobić ze sobą? Dopiero choroby, które wynikają z otyłości (np. cukrzyca), bywają sygnałem do zmiany. Dlatego bardzo się cieszę, że jesteś uważna i dość szybko wiesz, że coś u Ciebie się dzieje. Dobrze by było, żebyś znalazła teraz odpowiedź na pytania: czego uczy Cię ta sytuacja? Czego uczy Cię Twoje ciało? To nie jest żaden skomplikowany proces, ale współczesny świat tak umiejętnie odciąga naszą uwagę własnej mądrości, że warto o tym stale przypominać. Coraz mniej wierzę, że jesteśmy w stanie, w dzisiejszych czasach, jeść intuicyjnie, ale samo to, że pozwolimy ciału działać, sprawi, że będzie dobrze. Ciało, żeby działać, nie potrzebuje ani nas, ani marketingu smaku, ani tym bardziej rozpisek dietetycznych. To my jesteśmy pogubieni między różnymi stylami życia. Potrzebujemy prostych rozwiązań i zgody na to, aby przeżywać na 100% każdą minutę swojego życia. A ciało sobie poradzi. Choć nie zawsze będzie „po naszemu” – kończy Monika Kurdej, psychodietetyczka.

Kiedy umiera ktoś nam bliski przeżywamy żałobę, niezwykle ważne jest pozwolić sobie na nią. Każdy ma prawo mieć poczucie braku i pustki. Ma prawo do łez, buntu, rozpaczy, gniewu, lęku, poczucia winy, poczucia osamotnienia i smutku. Przeżywanie żałoby to proces reakcji, będącej odpowiedzią na utratę.

Prawidłowo przeżyta żałoba obejmuje kilka etapów, przez które przechodzimy stopniowo krok po kroku, fazy żałoby mogą się ze sobą przeplatać, jednak do ostatniej fazy akceptacji nie dojdziemy bez przejścia pozostałych. Kiedy umiera ktoś, z kim jesteśmy związani emocjonalnie, przeżywamy szok, doznajemy druzgocącej pustki, zmienia się cały świat i nasze życie. Nie da się wrócić do normalnego funkcjonowania bez opłakania straty. Czasami próbujemy wrócić do dawnego trybu funkcjonowania zbyt szybko, chcąc sprawnie uporać się z cierpieniem. To niestety nierzadko wiąże się z niedopuszczeniem do głosu wszystkich emocji, przeżyć i myśli związanych ze stratą. I wtedy też np. zaczynamy wpadać w różne nałogi, np. zbyt dużo jemy. Szukamy w jedzeniu ukojenia, uspokojenia, odwrócenia uwagi od tego, jak nas boli. Po czasie, kiedy orientujemy się, że przybyło nam kilka kilogramów, nie umiemy wrócić do wcześniejszej wagi. Dlaczego tak się dzieje? Może być tak, że w tych kilogramach emocjonalnie nosimy zmarłą osobę i nieprzeżyte emocje z tym związane, więc zrzucenie kilogramów staje się utrudnione, ponieważ to tak jakby w sposób symboliczny pozbyć się w pewnym sensie śladu po zmarłym, a tego podświadomie nie chcemy, bo nie czujemy się do tego gotowi. Szukanie pomocy u dietetyka może okazać się wtedy nieskuteczne, sugerowałabym raczej kontakt z psychoterapeutą, który pomoże przejść fazy żałoby, opłakać stratę, sprawdzić i wypracować gotowość do pożegnania się ze zmarłym oraz znaleźć przyczynę zajadania, tycia i trudności ze zrzuceniem wagi – mówi psychoterapeutka Justyna Kruszewska.

Od półtora miesiąca obserwuję swoje ciało, słucham go. Staram się być mniej wymagająca wobec siebie. Poszłam też na wszystkie możliwe badania, by wykluczyć różne schorzenia. 

Jednak najbardziej stresuje mnie moja praca, presja ciągłego oceniania mojej osoby, figury, tego, jak wyglądam np. na swoich galach. Czasami żałuję, że nie jestem księgową, nie siedzę za biurkiem i nikt na mnie nie patrzy tak krytycznie jak na tzw. celebrytki. :) 

Swoim artykułem chciałam Was bardzo uczulić na to, że aby najpierw kogoś kiedyś skrytykować, że przytył, należy włożyć jego buty. Poznać może powód, przyczynę. Zapytać o stan psychiczny i samopoczucie. Bo przybranie na wadze nie zawsze oznacza, że ktoś jest obżartuchem, że lubi dobrze zjeść. Powody jego krągłości mogą być inne – jak w moim przypadku – trauma po stracie Taty. Kogoś, kogo bardzo kochałam.

*** Dziękuję moim ekspertom za cenne uwagi i wyjaśnienie mechanizmów, które rządzą naszym ciałem i głową po stracie bliskiej osoby.





Komentarze